Obiecałam córkom wspólne wyjście. Tylko ja i one. Powodów było kilka (choć w zasadzie nie są one w takiej sytuacji konieczne). Po pierwsze, dawno nie byłyśmy nigdzie we trzy... same. Po drugie, ostatnio jakoś zbyt łatwo generowały się napięcia na linii naszych wzajemnych relacji w powiązaniu z moim podejściem do syna, podejściem Tomka do ogółu i takie tam. Zwykłe, rodzinne bla, bla, bla.

Nie znoszę dusznych poranków... choć obiecałam sobie nie marudzić w tym roku na pogodę i znosić upały z godnością, są dni kiedy przychodzi mi to z trudem. Lepkie noce, mokre poduszki, rwany sen, to nie dla mnie. I owady, zwłaszcza muchy, znajdujące się bóg jeden wie skąd, dokładnie wtedy, kiedy przystępujesz do przygotowywania posiłku.

Dzień zakończenia roku szkolnego. Wypada się cieszyć... raczej. Dzieci odetchną z ulgą, my też. Nie będę musiała nikogo wyciągać z łóżka z rana, ani gonić do spania w środku nocy. Nie będę odczuwała wyrzutów sumienia, kiedy po raz kolejny trafi nam się koncert "na tygodniu", wrócimy do domu późno za późno, a dzieci nie pójdą następnego dnia na pierwsze lekcje, albo na cały dzień... Tak, to prawdziwy luksus, móc przestać się biczować;)

Nareszcie sobota! Wypadałoby wspomnieć o wczorajszym święcie, tym bardziej, że z tatą moim i tatą Tomkiem, trochę poświętowaliśmy. Dzieci, z dużym naciskiem na środkową córę, zrobiły przepyszną pizzę, a my spędzliśmy sporo czasu na rozmowach i nie tylko, w przyjemnej atmosferze. Kupiłam tacie, prócz standardowego kosmetyku męskiego, książkę z zadaniami logicznymi. Taki roczny program treningowy dla mózgu. Przyznam szczerze, że otworzyłam ją na wybranej stronie i po przeczytaniu pierwszej napotkanej zagadki, zamknęłam: "a niech sobie tata potrenuje";)

W przeddzień zakończenia roku szkolnego, naszło mnie na mini-bilans. Co zadziało się w tym czasie, jakie doświadczenia wynieśliśmy z tych kilku miesięcy, poza kłębuszkami nerwów z różnego powodu i na różnych płaszczyznach? Jak czułam się ja sama, wiele już lat temu, kiedy czekałam z niecierpliwością na ten dzień?