Pozostając przy jasnej stronie życia, chciałabym podzielić się pewną historią. W zasadzie jest to bardziej historyjka, mały wycinek z pewnego sobotniego przedpołudnia, który sprawił, że dzień rozpoczął się jakoś tak... weselej. 

Wszystko zależy od tego, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Czy zauważamy głównie to, co nam służy, czy też zajmujemy się wyłapywaniem potencjalnych dramatów, niepowodzeń i potknięć. I nie ma to zupełnie związku z naszym wiekiem. Niezależnie od tego, na jakim etapie życia aktualnie się znajdujemy, ulegamy pokusie rozdrapywania ran, snucia domysłów, projektowania, czy szukania dziury w całym.

Kręci mnie to wyłapywanie pozytywów coraz bardziej:) Bywa, że traktuję to jak wyzwanie, ale dużo częściej otwieram się na to, co dzieje się poza moim wpływem i obserwuję i uczestniczę i zaskoczona jestem tym, co nieraz z "puszczania wolno" wynika.

Nie sądziłam, że będę nagrywała pastorałkę w walentynkowe popołudnie. W sumie... czemu nie? Choinka skitrana w kącie sali widowiskowej, świetnie sprawdziła się jako dekoracja. Światła, aparaty nastawione na nagrywanie, cisza, gitara i śpiew. Przeniosłam się w czasie... w sumie nadal lubię święta, tylko jakoś inaczej wpływają na moje myślenie, niż dwa, czy trzy lata temu.