Wczoraj zagraliśmy koncert:) Pierwszy raz od kilku miesięcy i ponownie w okrojonym, dwuosobowym składzie. Nie powiem, że nie odczuwaliśmy lekkiego stresu i, że nie obawialiśmy się o odbiór... Ale ja od rana byłam dziwnie spokojna. Zrozumiałam przez tych kilkanaście tygodni, że, niezależnie od wszystkiego, nadal chcę to robić. I jestem zdecydowana na bardziej intensywne i kompleksowe;P promowanie własnej twórczości.

Kiedy zaczyna się wchodzić w "te rejony" działalności artystycznej wydaje się, że wszystko jest takie proste. Wystarczy napisać kilka fajnych tekstów, opakować je właściwie, następnie zaprezentować publiczności podczas paru koncertów na żywo i czekać, aż wieść o nas po świecie się rozniesie...;) Niestety, rzeczywistość koryguje te oczekiwania. Żadna z tych rzeczy nie przychodzi tak łatwo jakbyśmy chcieli i każda z nich wymaga od nas niezwykłego zaangażowania i ciągłego czuwania nad tym, co o nas i wokół nas.

Jak już wielokrotnie wspominałam, nasz czas jest w znacznym stopniu okrojony i ograniczony mnogością codziennych "musików", przez co naprawdę nie pozostaje nam go zbyt wiele na rozwijanie muzycznej pasji. Powoduje to oczywiście narastającą flustrację i odbija się głównie na moim samopoczuciu, ale też zmusza do nabrania dystansu do dziejących się zdarzeń. Jakiś wewnętrzny głos mówi mi: "Powoli, dokąd się spieszysz?", a ja mu na to: "Jak to dokąd? Do punktów zwrotnych, chwil i osób, które pomogą mi przetrzeć szlak dalej, dotrzeć tam, gdzie dla większości nie będzie już zagadką to, kim jestem, jakie teksty piszę i jak je wyśpiewuję."

Wczoraj tam byłam. I trudno mi się powraca do przyziemnych spraw, kiedy skrzydła muszę porzucić w przedpokoju... Jednak zrobię to znów. Wejdę w papucie "od-do", zatrybią matczyne miechanizmy i zdziwię się za czas jakiś wspominając wczorajszy wieczór i siebie... pełną zamyślonej ciszy i samospełnienia.