Nasze życie codzienne być może nie odbiega zbytnio od wielu innych. Bycie rodzicem to nie lada wyzwanie. Każdego dnia człowiek uczy się cierpliwości i... cierpliwości i... cierpliwości... Można robić plany, można się umawiać ze znajomymi, można szykować się do wyjazdów, przyjazdów, przylotów, odlotów, organizować imprezy rodzinne i za każdym razem niezmiennie przekonywać się, że dzieci owe plany mogą obrócić w niwecz. 

Dawno temu postanowiliśmy, że nie będziemy obchodzili Walentynek. Powód? Kłóciliśmy się niezwykle rzadko, ale jedna z naszych najostrzejszych kłótni przypadła właśnie w dniu Św. Walentego. Mimo to, odkąd dzieciaki wiedzą co i jak, chcąc nie chcąc Walentynki obchodzimy. Jakaś kartka z życzeniami, kwiatek, wspólne wyjście. W tym roku postanowiliśmy zrobić dzieciom smaczną obiado-kolację, włączyć im jakiś dobry film i czmyhnąć na kilka godzin do pobliskiej pizzerii. Plan, o dziwo!, udało się zrealizować. 

Kiedy weszliśmy do pizzerii okazało się, że właściciele byli świetnie przygotowani na przyjęcie zakochanych par;) Stoliki nakryte obrusami w kratę, z dekoracją w postaci czerwonego serca wypełnionego helem na samym środku, do tego darmowy drink dla każej Pani. Atmosfera sprzyjająca romantycznym chwilom i wyznaniom. A kiedy jest się rodzicem 24 godziny na dobę? Takie trzy godziny to czas na niskrępowaną rozmowę, bez "mamo" i "tato" wybijających z rytmu, na żarty z podtekstem i skupienie uwagi na sobie nawzajem w stopniu, w jakim na co dzień zwykle nie jest to możliwe. 

Opuszczaliśmy lokal tuż przed zamknięciem. Tomek zapytał, czy możemy zabrać swój balonik. Panie z obsługi powiedziały, żebyśmy zabierali wszystkie, bo i tak będą musiały je "zlikwidować". Wzięliśmy połowę z nich. Kiedy tak szliśmy do domu, napotkaliśmy parę wychodzącą z innego baru w naszej okolicy. Dziewczyna na widok wszystkich tych balonów krzyknęła: "Ooooo, ja chce taki!". Oczywiście dostała go od nas, a resztę zanieśliśmy dzieciom.

Po drodze robiliśmy sobie zdjęcia z księżycem w tle, ale także w windzie, gdzie całowaliśmy się namiętnie;) Kiedy weszliśmy do mieszkania, dzieciaki od razu przystąpiły do podziału łupów. Balony znalazły swoje tymczasowe miejsce po jakimś kwadransie, a my mogliśmy spokojnie zająć się sobą, czyli snem rzecz jasna:D

Następnego dnia obiecaliśmy dzieciakom, że poświętujemy to "święto miłości" razem, jak tylko wrócimy z wieczornych zakupów. Kilka ciuchów, jakieś akcesoria domowe, żywność... nazbierało się zaległości, a że był akurat środek ferii, nie spieszyliśmy się zbytnio z powrotem do domu. Wstyd się przyznać, ale zapomnieliśmy o złożonej obietnicy:( Kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną, dzieci wydzwaniały już raz po raz. Baliśmy się, że się posprzeczały i zaczęły zbyt głośno się zachowywać, dlatego podkręciliśmy tempo. Jednak tuż po przekroczeniu progu mieszkania mogliśmy się na własne oczy przekonać, w jak wielkim byliśmy błędzie.

Nasze dzieci nie zapomniały. Balony z helem unosiły się przywiązane wzstążkami do krzeseł. A na stole babeczka w kształcie serca, czerwona galaretka także w tym walentynkowym klimacie, kisiel z zanużonymi weń jabłkami w kształcie serc, lemoniada w kieliszkach o "pocukrzonych" krawędziach z połówką pomarańczy... Na obrusie i podłodze wokół serduszkowe konfetti, przy stole pluszowe misie oraz małe słodkie pluszaki, jako ozdoby na talerzach (Tomek jednego z nich próbował przekroić, ale synio podniósł zdecydowany sprzeciw krzycząc: "tato, tego się nie je!";)). Jednym, a właściwie dwoma słowami, szczęki nam opadły. Spędziliśmy mile ten późny wieczór, a potem wspólnie doprowadziliśmy nasz pokój do względnego ładu.

Dzieciaki stanęły na wysokości zadania i pokazały nam, że potrafią pozytywnie zaskoczyć. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Mnie w tym wszystkim najbardziej zachwyciła ich kreatywność i fakt, że zrobili to razem. Najpiękniejszy dowód miłości jaki można sobie wyobrazić;)