Znowu zapomniałam, jak dobrze robi mi taniec. Wystarczyło kilka roztańczonych godzin podczas sylwestrowej nocy, i od razu skończyła się infekcja, która trzymała mnie w swoich szponach od przeszło trzech tygodni, poprawiło mi się samopoczucie i zrzuciłam część ciężaru, który zaległ mi w piersi, gdzieś w okolicach świąt. Nawet tęsknota za Tobą stała się bardziej znośna...

Każdy, kto doświadczył kiedykolwiek klasycznej domówki, przy liczbie gości znacznie przewyższającej możliwości lokalowe gospodarza, wie, czym jest zabawa do upadłego, pomimo i wbrew brakowi miejsca na rozprostowanie rąk, dająca nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o taniec.

Można się kołysać, bujać, pogować, przechylać w poczuciu totalnego bezpieczeństwa, wszak upaść na podłogę w takich warunkach się nie da, robić obroty ciało do ciała i różne układy w kółku, a'la zorba. Ja to wszystko przerobiłam i to wielokrotnie. Do dziś uważam, że były to jednej z najlepszych imprez w moim życiu.

Tam nikt nie wybrzydzał, a jak się komuś nie podobało, to wychodził, zaś miejsce po nim automatycznie zajmowane było przez "inne ciało". Potrzeba bliskości zapokojona na dwieście procent, a jaka energia! Kumulowała się w nas radość, będąca efektem zderzeń łokciami, głowami, czy innych kolizji w totalnej bezwładności rozbawionej masy, jaką się stawaliśmy.

Była także przestrzeń do nietańczenia, rozmawiania w parach i grupach, palenia fajek na mikroskopijnych balkonach, czy podsypiania na niezwykle wąskich kanapach, gdzie mieściła się liczba osób przekraczająca wszelkie normy przypisane do tegoż mebla.

Tak, zdarzyło się, że zawitała do nas policja. Jednak, widząc, że bawimy się "grzecznie", jesteśmy względnie trzeźwi i totalnie nieagresywni, odpuszczali, rzucając na odchodne:
- Proszę to sciszyć, żebyśmy nie musieli tu wracać!

Zdarzało się także, że przyszła któraś z sąsiadek, prosząc o ograniczenie odgłosów wszelakich ze względu na dziecko nie mogące zasnąć, albo dopiero co uśpione, czy też zaznaczając, że jeśli nie wyhamujemy nieco, będzie zmuszona wezwać policję. Przekupywanie ciastem i słodkie uśmiechy pomagały zwykle załagodzić te drobne zgrzyty.

Najostrzejsza akcja rozegrała się w jednym z mieszkań wynajmowanych przez naszych znajomych - studentów. Ale, jakby to powiedzieć, zupełnie nas to nie zdziwiło. Towarzystwo nieco zagalopowało się w decybelach, pogo i alkoholizacji. A, kiedy zatraciła się już większość granic, do drzwi mieszkania zapukał jego właściciel, wezwany uprzednio przez rozwścieczonych sąsiadów.

W sumie jego "pojawienie się" było nam na rękę. Nie dyskutując, pożegnaliśmy się z tymi, którzy nakręcili tę piekielną machinę, i, mimo odgłosów jawnej dezaprobaty, udaliśmy się w inną, dużo cichszą i nie budzącą nerwowej atmosfery dookoła, przestrzeń.

Wróćmy jednak do tańca. Teraz mam dużo większe możliwości w tym względzie i staram się je skrupulatnie wykorzystywać. Często zapominam jednak o tym, że, poza imprezami tańczonymi, na które chętnie wpadają do nas znajomi, jest też taniec po prostu, na co dzień, choćby od niechcenia, ale zawsze niosący tę samą ożywczą energię, dzięki której łatwiej o dystans i oddech pełną piersią, okraszony zupełnie naturalnym, płynącym z mojego wnętrza uśmiechem:) Dlatego, postanawiam tańczyć częściej, choćby przed przejściem dla pieszych, czekając na zielone. Niech przejeżdżający obok pasażerowie aut się "zarażają", niech się uśmiechają i oby ich stópki drgnęły w naturalnym odruchu. W końcu to samo zdrowie;)

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=ijK0WTB_-RY&ab_channel=mikimike

4 lutego 2024r.