Jestem dzieckiem miasta. Urodziłam się w szpitalu położonym w centrum, a potem mieszkałam, przez jakieś trzy lata, kilka ulic dalej. Z centrum przeprowadziłam się na nowopowstałe osiedle z wielkiej płyty, do wieżowca, na sam jego szczyt (nie licząc dźwigowni)... Wydaje mi się, że już o tym pisałam w którejś z minionych Kawek...? Nawet jeśli, to dziś będzie w nieco innym kontekście.

Szłam przez moje dawne osiedle. Tak się składa, że to wciąż moja codzienna droga do pracy... Szłam blisko miejsca mojego zamieszkania przez przeszło dwadzieścia pięć lat... Szłam i zerknęłam w niebo, na ptaki poruszające się w zwartym szyku, ponad głowami przechodniów... Przechodniów nie było wielu. Kilka osób w drodze na zakupy, kilka nie wiadomo gdzie, jakieś dzieciaki biegnące w stronę szkoły... Szłam i patrzyłam na gałęzie wierzby płaczącej ogołocone z liści, chylące się ku chodnikowi, nisko, coraz niżej. Pomyślałam, że kiedy nadejdzie wiosna, skryją zupełnie paczkomat, który postawiono tu kilka miesięcy temu.

Paczkomat... kiedyś nie przeszłoby mi przez myśl, że takie "ustrojstwo" będzie, co krok, w polu mojego widzenia, w dobrze mi znanej, oswojonej, miejskiej przestrzeni. Gdyby ktoś mi powiedział, że tak się stanie, zapewne zaśmiałabym się z niedowierzaniem. A, gdyby wciąż obstawał przy swoim, wzruszyłabym ramionami i odeszłabym we własną stronę, nie zawracając sobie dłużej tym głowy.

Szłam, a przed moimi oczami przewijały się obrazy. Wspomnienia chwil, które spędziłam w tych okolicach jako dziecko. Place zabaw - znałam wszystkie w okolicy i wiedziałam doskonale, gdzie lepiej się nie wybierać, boiska - uwielbiałam grę w kosza, w nogę i w siatkę grywałam rzadko, chodniki asfaltowane, skryte gdzieś pod kostką brukową, czy też skute na rzecz nowej nawierzchni - doskonale malowało się po nich kredą i wciskało w nie kapsle, gdy letnie słońce "przerabiało" zwartą, nieustępliwą materię w coś na kształt plasteliny.

Wspominałam zabawy, którym oddawałam się bez pamięci uruchamiając wyobraźnię. Godziny spędzone między stojącymi tu nadal blokami, w okolicach stojących tu nadal "blaszaków" i na górkach, na których niegdyś nic nie było. 

Minęłam prywatne gabinety lekarskie. W jednym z nich, raz, czy dwa, była moja Mama, kiedy prowadzący ją lekarz, człowiek, którego obdarzyła pełnym zaufaniem, stwierdził, że jego "moce" zostały już wyczerpane i ma sobie poszukać innego szpitala. Wiem, że szła tą drogą nie tak dawno temu. Tą samą, którą idę teraz ja. Czy także zerkała w niebo? A może nie była już w stanie podnieść wzroku...?
...

Pamiętam, jak spotykałam ją nieraz w drodze do pracy. Lubiła robić zakupy według stałego klucza. Pieczywo w sklepie przy piekarni, warzywa na targu, mięso w supermarkecie, wędliny w budce, albo niewielkim sklepiku zlokalizowanym w osiedlowym kompleksie. Trochę dalej, schodkami w górę, sklep zielarski, w którym kupowała czosnek w tabletkach i często dzieliła się nim ze mną, mówiąc, że jest najlepszy, kiedy bierze nas przeziębienie, a nie zawsze można go kupić... Podawałam go dzieciom i sama łykałam, kiedy brało mnie jakieś choróbsko. Czasem pomagał, czasem nie. Ona twierdziła, że zawsze.

W pobliżu są też dwie apteki. Jedna tańsza, druga droższa, nie wiadomo która jaka, różnie z tym bywa. Wiem, do której ona częściej chadzała. Byłam tam, kiedy tata załamywał ręce, ponieważ nie chciała pić napojów wysokobiałkowych, które zalecał lekarz. Kupiłam następne, o innym smaku, wzięłam po jednym z każdego rodzaju, a dla taty leki uspokajające... dla siebie także.

Szłam, a przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie jej uśmiechniętej twarzy. Zobaczyła mnie z daleka, a ja wypatrzyłam chwilę wcześniej, w "tłumku" na targowych ścieżkach, jej czerwoną kurtkę. Podeszła w moją stronę:
- O! A ty, co tutaj robisz?
- Jak to, co? Idę do pracy. A ty na zakupach...
- Oj muszę dziś narobić pierogów, bo babcia dzwoniła, że dziadek nie ma co jeść i marudzi.
- Ten to by tylko pierogi jadł...
- Jadziemy potem a tatą do nich, może cię podrzucimy do domu?
- Nie, ja dziś późno kończę, o dwudziestej. Poradzę sobie.
...

Poradzę sobie. Ze wspomnieniami, które wiążą mnie z tym miejscem i z przeprowadzką taty, która oznacza, że kto inny będzie odtąd wyglądał z waszych, niegdyś także moich, okien. Poradzę sobie.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=MWoQW-b6Ph8&ab_channel=barbrastreisandVEVO

9 lutego 2024r.