Nasze dzieci uwielbiają spędzać czas z nami. Nie, to brzmi jakoś dziwnie... Nasze dzieci lubią, kiedy spędzamy czas razem, rodzinnie, kiedy poświęcamy sobie sto procent uwagi. Trochę lepiej, ale nadal jakoś tak mało realistycznie... Nasze dzieci robią nam wrzuty, wyrzuty tudzież, kiedy nie poświęcamy im dostatecznie dużo czasu. Poświęcamy? Co to w ogóle jest za słowo?

Nie wiem, jak to napisać, wyrazić, opowiedzieć, ale jesteśmy jedną z tych rodzin, których członkowie nie unikają kontaktu ze sobą, albo robią to niezwykle rzadko. Prócz miłości, która niewątpliwie jest początkiem, sensem i fundamentem łączących nas relacji, jest między nami swoista chemia, sympatia, która niezwykle nas cieszy, ale czasem daje się także we znaki.

Wiele lat zajęło mi oswojenie się z tematem przynależności ścisłej do tego, co dla naszych latorośli stanowi kwintesencję wspólnego życia. Wiem, najprawdopodobniej nie wzięło się to z niczego, to ja i Tomek musieliśmy cisnąć temat na tyle mocno, aby one zatrybiły i wpisały go w kanon "must have" swojej codzienności. Wszystko pięknie i najlepiej, jak być może, ale... musiałam i przede wszystkim chciałam nauczyć się nie przejmować zanadto pewnymi słowami...

O jakie słowa konkretnie mi chodzi? A takie małe wrzuty w stylu: "znowu nas zostawiacie", albo "znowu wychodzicie bez nas". Czy też uwagi odnośnie tego, że wciąż powtarzamy, że "musimy porozmawiać" i znikamy na więcej, niż chwilę, a "kiedy spędzimy czas rodzinnie, RAZEM?". Musiałam zrzucić ciężar słów, które wciąż budziły we mnie wyrzuty sumienia. Doskonale rozumiem ten mechanizm.

Kiedy byliśmy jeszcze tylko my dwoje, czyli ja i Tomek, często robiłam mu wyrzuty, że na imprezie "zostawił mnie samą", kiedy wdał się w dyskusję z jakimś towarzystwem mu pasującym, albo "nie poświęca mi dostatecznie dużo uwagi" podczas, gdy ja tego potrzebuję, czy też zmusił mnie do rozmowy z kimś, z kim rozmawiać nie chciałam lub nie potrafiłam, a sam poszedł na fajkę i przepadł na długo za długo. I takie tam.

Wkurzałam się nieziemsko, kiedy nie odbierał telefonu i okropnie się bałam o niego. Nie umiałam wrzucić na luz, dać mu więcej przestrzeni, ponieważ nasz związek był dla mnie wyspą nieznaną. Nikt nie nauczył mnie, jak to powinno wyglądać, tak zdrowo. Jego również. A przez fakt, że traktowałam go jak ratunek na wszelkie bolączki nastoletniego życia, uzależniłam się od niego i próbowałam to samo zrodzić po jego stronie. Szczęśliwie bezskutecznie. Tomek zachował własną autonomię, a ja musiałam nauczyć się inaczej budować relację i na innych zasadach funkcjonować w niej na co dzień. 

Nasze dzieci też się nauczą, ale to ja, jako ta bardziej świadoma i doświadczona poprzez wszystko, co za mną, powinnam była postawić pierwszy krok. Dlatego zrobiłam to i czuję, że mi to służy. A jak mi to służy, to im także będzie. Nie napinam się, niczego nie próbuję na siłę tłumaczyć, wychodzę z domu, kiedy jest taka potrzeba z zewnątrz, bądź z wewnątrz mnie samej, gdzie brak już szamoczących się myśli, budzących niepokój. Teraz tylko przenieść tę matrycę na pozostałe relacje i wskakujemy na kolejny level;P

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=PEDyN0Gf4zg

13 lutego 2024r.