Co znaczy "kochać"? Czy rozumiałam to, kiedy byłam małą dziewczynką? Czy rozumiałam to potem, mając naście lat i śniąc o "wielkiej i nieskończonej"? Czy dotarło do mnie, kiedy zaczęła się tak na serio, odmieniając zupełnie moją codzienność? Czy wiedziałam, czym jest, kiedy płakałam w poduszkę, żeby nikt nie słyszał, nie zorientował się, jak bardzo tęsknię?

Miłość. Kiedy mamy kilka lat i jesteśmy już na tyle świadomi, by jako tako wyrażać własne emocje, okazujemy ją najbliższym. Jeśli mamy mamę, nasze szczęście. Rzecz jasna, nie bez znaczenia jest fakt, aby mama była osobą kochającą... najlepiej bezgranicznie. Jeśli jej nie mamy, różnie bywa... Zazwyczaj, zakładając, że nie znaleźliśmy się, wiedzeni tragicznym splotem zdarzeń, na marginesie życia, mamy przy sobie kogoś, komu na nas zależy, kto darzy nas czułością i troską. I to ten ktoś jest naszym pierwszym poligonem doświadczalnym, jeśli chodzi o "kochanie".

Potem zaczynamy odczuwać, zupełnie irracjonalny początkowo, następnie totalnie obezwładniający, brak... nie wiedzieć czego i dlaczego, zaczynamy rozglądać się dookoła i szukać... Szukać miłości tam, gdzie dotychczas wcale jej nie było, bądź była dla nas zupełnie niewidoczna. Zasypiamy śniąc o niej, a przebudzenie niesie zwykle rozczarowanie i niepewność. Nasz miłosny radar działa na całego.

Znajdujemy ją, lub nie. To zależy. Od czego? Od nas, od dramaturgii dziejących się zdarzeń, jasności spojrzenia i trzeźwości oceny, od wielu zupełnie wymykających się spod kontroli czynników. Nawet jeśli nieco nas męczy, brniemy w nią z uporem i determinacją, obawiając się, że rezygnacja i powrót do siebie sprzed, zatrzaśnie nam przed nosem jakieś drzwi, czegoś nas pozbawi, odbierze nam szansę, nie pozwoli nadrobić czasu, który pozostał już za nami.

Powody zależą od natężenia miłości i tego, jak bardzo kochanie zalazło nam za skórę. Szukamy dalej. Czekamy niecierpliwie. Jesteśmy cali oczekiwaniem i namierzaniem. Trwamy w pozycji tego, kto jej łaknie, nie bardzo wiedząc, jaka ma być i gdzie możemy ją znaleźć.

Czasem pojawia się, a czasem nie. Bywa, że dopiero w wieku, w którym większość postawiłaby już na nas przysłowiowy krzyżyk. Objawia się nam znienacka i sprawia, że wszystko, co do tej pory znaliśmy i kochaliśmy, nijak ma się do niej. Tej prawdziwej, największej i jedynej. 

Trwa, albo nie. Potrzebuje podsycania, podkręcania, podgrzewania i dbania, ciągłej uważności. Bywa to cholernie wymagające. Potrzebuje też naszego spokoju i pewności, że nie stracimy w nią wiary.

Czy jedna na całe życie wystarczy? O ile jest miłością, którą darzymy samych siebie, w zupełności.

Choć ma wiele imion i wiele twarzy, ta prawdziwa i najbardziej upragniona, zwykle jest jedyna. Niech nas odnajduje, albo my ją. Nie traćmy czujności, jeśli nadal się nie objawiła. Ona jest. A kiedy już nadejdzie.... niech trwa, niech uskrzydla, niech sale dowodzi swojego istnienia. 

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=blxbwb6ObDQ&list=RDblxbwb6ObDQ&start_radio=1&ab_channel=AnitaLipnicka

14 lutego 2024r.