Wszystko zależy od tego, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Czy zauważamy głównie to, co nam służy, czy też zajmujemy się wyłapywaniem potencjalnych dramatów, niepowodzeń i potknięć. I nie ma to zupełnie związku z naszym wiekiem. Niezależnie od tego, na jakim etapie życia aktualnie się znajdujemy, ulegamy pokusie rozdrapywania ran, snucia domysłów, projektowania, czy szukania dziury w całym.

Może to, przez przeświadczenie (którym podobno jesteśmy podszyci) że nie da się przejść przez życie bez cierpienia? Że cierpienie wpisane jest w nasz los i choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali, prędzej czy później nas dopadnie? Każdego. Nikt nie zdoła się przed nim ukryć, czy go uniknąć. NIKT. Po prostu... życie, to nie bajka.

Co za bzdury! Karmiona tą fałszywą ideą, od wczesnych, dziecięcych lat, brnęłam w bagniste rejony i skutecznie podcinałam sobie skrzydła. Przerażała mnie dorosłość, przerażało mnie wszystko, co czaiło się za rogiem, wszystko, czego nie znałam. Wolałam trwać przy, oswojonym i przysposobionym na własny użytek, przekonaniu, że wystarczy się nie wychylać, a może da się złego losu uniknąć.

Kiedy czekałam na powrót mojego taty, czy mamy (choć ta rzadko wychodziła na dłużej bez nas, o samotnych wyjazdach nawet nie wspominając) w mojej głowie rozwijały się zwoje czarnych scenariuszy. Jeden za drugim, wraz z każdą kolejną minutą niepewności, wskakiwały na tapetę, a ja rozwijałam je, rozwijałam... Wbiłam się w przeświadczenie, że, jeśli przewidzę każdy z czarnych scenariuszy, to żaden z nich się nie wydarzy. Taplałam się w smolistych domysłach i gubiłam z powodu cierpienia, które sama sobie zadawałam.

A, gdy pojawił się w moim życiu Tomek, dopiero otworzyło się pole do popisu! W czasach, kiedy telefony komórkowe były jeszcze ekskluzywnym dobrem, posiadanym przez nielicznych "kasiastych", bądź zatrudnionych w "kasiastych" firmach, i nawet telefony stacjonarne nie dotarły jeszcze w każdy zakątek, kontakt z bliskimi był znacznie utrudniony. Tomek nie posiadał ani telefonu stacjonarnego, ani komórki (poza drewnianą, nie mającą nic wspólnego z siecią połączeń;P). Kiedy wychodził ode mnie późnym wieczorem, jak tylko zamykały się za nim drzwi windy, zaczynałam swój popisowy numer z czarnymi scenariuszami i trwałam w nim, póki nie opanowałam się na tyle, aby zasnąć i uwierzyć, że jednak spotkamy się ponownie za kilka godzin, tuż przed pierwszą lekcją w szkole.

Niestety, komórka i telefon stacjonarny w posiadaniu Tomka, tudzież jego rodziny, niewiele w moim podejściu zmieniły. Nadal się nakręcałam, a telefon komórkowy dał mi jedynie dodatkowe pole do mnożenia czarnych wizji: "Przecież zawsze ma go przy sobie! Skoro nie odbiera, to na pewno coś się stało!". Mówiąc szczerze, dopiero kilka lat temu dotarło do mnie, jak wielką krzywdę wyrządzam sobie takimi myślami i zaczęłam powoli wygrzebywać się z mojego przytulnego, oswojonego "bagna". 

***

Podczas wycieczki z dziećmi, odbywającej się w ramach półkolonii w zatrudniającym mnie domu kultury, usłyszałam fragment rozmowy dwóch chłopców. Pogoda tego dnia była nędzna. Słońca zero, siąpił deszcz i smagało nas nieprzyjemnym chłodem. Szliśmy akurat na parking, gdzie czekał autokar mający zawieźć nas "gdzieś tam". Jeden z chłopców zwrócił się do drugiego:
- Ale dziś brzydka pogoda. Śniegu nie ma, pada deszcz... Strasznie nie lubię takiej pogody.
Na co drugi:
- Deszcz jest potrzebny. Śnieg też, ale jak go nie ma, to dobrze, że przynajmniej deszcz pada. Potrzebują go wszystkie roślinki i zwierzęta. Ziemia go potrzebuje.
Słysząc te słowa, uśmiechnęłam się i pomyślałam:
- Dostrzegać we wszystkim dobre strony i porzucić zupełnie czarne scenariusze? Może to nie jest tak trudne, jak mi się wydaje?

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=JrdEMERq8MA&ab_channel=MontyPython

16 lutego 2024r.