Idę, jak burza. Nie płakałam tej nocy, ani poprzedniej, nie licząc dwóch, pojedynczych strumyczków, które naznaczyły oba moje policzki, kończąc swój bieg gdzieś w okolicach szyi. Otarłam twarz i zasnęłam, zupełnie jakby ich nie było.

O tym, co dziś się wydarzyło pisałam już niejednokrotnie. Wydarzyła się bowiem całkiem spokojna, całkiem przeciętna, niedziela. Ze spaniem do późna, ze spacerem (dawno na nim nie byłam, ostatnio wolę zostać i popisać, korzystając z ciszy w domu), z mikro-kłótniami i grubymi wygłupami. Z jakimś filmem fantasy, który obejrzeliśmy wspólnie i całkiem smacznym obiadem. Z lampką wina przed zaśnięciem i przytuleniem, takim na spokojnie.

Nie myślałam o tym, co przyniósł miniony tydzień i zupełnie nie czułam potrzeby, aby o tym rozmawiać, choć Tomka nie było przez kilka dni i powinien wiedzieć o wszystkim, co zadziało się we mnie i dookoła. Powinien?

Nie zastanawiałam się nad tym, co przyniosą nadchodzące dni, choć nie ukrywam, że miałam przez chwilę poczucie bycia zarzuconą sprawami, które przede mną i wszystkim, co muszę zrobić w związku z tym. Dwa występy, a w zasadzie trzy, do tego warsztaty w nowym miejscu i te całkiem już znajome, lecz angażujące mnie znacznie. Dodatkowo masa domowych kwestii do ogarnięcia i pewien wynajem, który zmuszał mnie do przyspieszenia biegu sprawy, która w zasadzie powinna być już odhaczona.

Dużo… a do tego tata, spędzający pierwsze dni i noce w nowym miejscu, co powraca do mnie drażniącą myślą, raz po raz. Zadzwonię i zapytam, co u niego, jak tylko znajdę spokojną chwilę…

Spokojna chwila, to utopia. Nie było mnie wczoraj cały dzień w domu, Tomka nie było praktycznie cztery dni, dzieci domagają się stu procent uwagi, którą daję im, ponieważ mam niejakie poczucie winy, czy obowiązku, a może żadne z wymienionych? Chcę, to nie ulega wątpliwości.

Choć w niedzielę zwykle się tym nie zajmuję, nastawiam pranie, bo majtki czyste się kończą i przeglądam szafę, bo trzeba jakieś ciuchy na nadchodzące wydarzenia wybrać, a także coś tam zmywam, coś czyszczę i nawet psioczę pod nosem, że znowu i dlaczego ja i w ogóle do diabła z tym wszystkim.

Gdzieś pomiędzy, wspominam miniony dzień i wieczór. Uśmiecham się do tych myśli i do słońca za oknami, a chwilę później, podczas spaceru, niemal na wyciągnięcie ręki.
- Dobrze, że z tyloma osobami wymieniłam wczoraj uściski. Dobrze, że byłam w tym, odrywając się na trochę, łapiąc dystans. Tyle uśmiechów, jak balsam, pokryło moje spękane serducho. Jakoś łatwiej mu wybijać rytm. Ta dam, ta dam...

Tak, to moje słowo-klucz na dzisiaj: „DYSTANS” oraz wszystko, co ze sobą niesie. Postaram się uczynić go flagowym hasełkiem nadchodzących dni. Niech mnie prowadzi.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=RZ3J_Fmoetc&list=PLfzUIUHs2Z4o5TsHeKsc_GouEpAuloH2U&index=3&ab_channel=KasiaiTomek

25 lutego 2024r.