Przecież wiem doskonale, jak to działa. Budzę się, nie chce mi się wstać, choć słońce za oknami. Poleżałabym jeszcze, poleniuchowała, choć z pewnością za godzinę, półtorej miałabym już tego wylegiwania się serdecznie dosyć. Może poszłabym gdzieś? Ale tylko tam, gdzie iść nie muszę...

Byłam pewna, że jak zwykle potrwa to chwilę i minie. Tym razem jednak jakoś dłużej mnie trzymało. Chodziłam po domu, nie bardzo wiedząc od czego zacząć. Może od… nie, to głupi pomysł. Albo od… jeszcze głupszy. Poszukam pomysłu na warsztaty, które dziś mam poprowadzić. Równie słabe. Przecież wiem już, o czym chcę mówić i nie muszę nijak się do tego przygotowywać. Zatem co? Jak?

Przeczekałam, poczekałam, przemilczałam, powoli zaczęło mi odpuszczać. Niechciej został brutalnie wciśnięty w kąt przez Chęć działania i skazany na siedzenie tam nie wiadomo, jak długo. On zupełnie nie miał pojęcia, a Chęć strzeliła tylko palcami, niczym spec od zadań najcięższych w hierarchii mafijnych zbirów, i prychnęła głośno, dorzucając niezwykle przekonujące i pojemne:
- NO!

Wiedziałam, że poprowadzi mnie na skos, na skróty, czy też najdłuższą, lecz najbardziej kreatywną drogą, ku temu, czym powinnam zająć się przez resztę dnia. Nie lubię, kiedy mój Potencjał zaczyna kręcić się niecierpliwie, stukać palcami w blat, machać nerwowo jedną nogą zarzuconą na drugą, jakże pewną siebie, nogę i pytać, raz po raz:
- Jak długo jeszcze zamierzasz mnie marnować?! Pytam! Jak długo?

W pracy byłam wcześniej, niż zwykle, i dobrze. Mogłam skupić się na porządkowaniu myśli, mnożących się w zatrważającym tempie, i oddzielaniu tych zdolnych góry przenosić, od tych, które rzucają mi kłody pod nogi. Wiedziałam, że jak przyjdą dzieciaki, na prowadzone przeze mnie zajęcia, koło zostanie puszczone w ruch i do końca dnia, z jednych zajęć, na drugie, będzie mnie obracało w stronę działania, bycia, czucia i dzielenia się.

Dokładnie tak się stało, a ja dałam się temu ponieśc. Byłam w domu chwilę przed dwudziestą. Jak zwykle, przekraczając próg czułam jeszcze „kopa” do działania, który pchał mnie do przodu mniej więcej od czternastej, ale po chwili, czy też na etapie szybkiego prysznica przed kolacją, coś podcięło mi nogi. Musiałam usiąść na kanapie, podciągnąć dolne kończyny pod siebie, ułożyć sobie poduszki tak, żeby wygodnie było mi się o nie opierać i, słuchając wszystkiego, co spotkało dziś syna i obie córki, odetchnąć. Nareszcie nie o mnie.

Chęć siadła tuż obok, ona także marzyła już o fajrancie. W końcu jutro przed nami… ech, nie warto o tym myśleć dzisiaj. Dzisiaj warto nie myśleć, choć przez chwilę, o niczym. Co, rzecz jasna, obiektywnie rzecz biorąc, i w rzeczy samej, zasadniczo, nie jest możliwe. No!

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=OwABO_wB2fw&ab_channel=Mikromusic

26 lutego 2024r.