Dziś był piękny dzień. Słońce schowało się wprawdzie za chmurami, ale ja czułam, że ono wciąż tam jest. Piękne było to, że mogłam odwiedzić kochaną osobę, z drugą spędzić miło czas, z inną porozmawiać, choć to niczego nie zmieniło. Jednak ja wiedziałam, że jest mi to potrzebne, że robię to dla siebie. Teraz mam już pewność.

"Wszyscy, w którymś momencie musimy wybić sobie kogoś z głowy..." napisał Bernardo Stamateas - psychoterapeuta, autor książek, po które czasem sięgam. W pełni się z nim zgadzam. To był piękny dzień, a jednocześnie dzień, w którym ta prawda i moja zgoda na nią doszły do głosu. "Musimy", czyli ja także muszę. 

To nie było wczesne popołudnie, raczej przedwieczór, a ja uśmiechałam się do własnego odbicia w lustrze, pełna wiary w to, że jednak może się udać... Co konkretnie? Względna zgoda, jednak szacunek i zrozumienie, jakaś wspólna przyszłość, choć nadal o poszarpanych brzegach, niepewnych granicach. Jednocześnie nie byłam w stanie wyidealizować przeszłości na tyle, aby przestać wierzyć, że całkiem dobrze być już nie może. Nie ta osoba, nie te relacje, nie to "tu i teraz". Chyba, że gdzieś tam, w równoległym wymiarze? Ale nie powinno to niczego zmieniać tutaj. A tutaj uderzyło we mnie kolejną, niezaprzeczalną prawdą: "jeśli nie chcesz zmiany, to ona nie następuje".

"Obwinianie innych, to nieprzyjmowanie odpowiedzialności za własne życie, to odsuwanie się od niego." napisał, czy też powiedział Facundo Cabral - piosenkarz, autor piosenek i filozof.

Kiedy wkraczałam na ścieżkę pełni własnego dojrzewania, a było to wcale nie tak dawno temu, nie rozumiałam zupełnie, że to, kim mogę się stawać, nie ma zupełnie związku z tym, jak byłam traktowana przez innych w przeszłości.
- Jak to? - powtarzałam, raz po raz.
Przecież, gdyby w dzieciństwie nie zadziało się to i tamto, na pewno nie miałabym takich problemów ze sobą dzisiaj. Gdyby w środowisku rówieśniczym moje relacje były inne, teraz byłoby mi o wiele łatwiej zaakceptować siebie. Gdyby mnie bardziej i mądrzej wspierano, dawno uwierzyłabym w siebie i nie upadałabym tak często.

Powtarzałam te zdania, nie pozwalając niezaprzeczalnym prawdom dojść do głosu.
- Jestem dorosła, powinnam wziąć odpowiedzialność za własne życie, za siebie. Powinnam zrobić to już dawno temu.
I nie chodzi bynajmniej o lepszą pracę, samochód, czy inne materialne wartości, chodzi o ŻYCIE, które jest jedno, które wypływa ze źródła i do źródła mnie prowadzi, które jest przemieszczająca się energią, śladem, jakim zapisuję się w myślach i sercach napotkanych ludzi oraz tych, z którymi buduję własną codzienność.

Co znaczy: "wziąć odpowiedzialność za własne życie"? Pisałam o tym wielokrotnie, analizując przeróżne zagadnienia z zakresu rozwoju osobistego. Dziś chciałabym przypomnieć jedno: "nie obwiniać, nie rozliczać". Zło, to uświadomione i to ukryte, wyrządzone nam przez innych, jest ciężarem ich sumień, nie określa nas, nie definuje, nie stanowi o tym, jacy możemy być i jak możemy żyć. To zależy tylko od nas i od naszych wyborów. Powtarzam sobie znowu "wybieram mniej cierpieć", bo w tym kontekście nieobwinianie i nierozliczanie, to także mniejsze cierpienie dla mnie.

Tylko, że tu nie do końca chodzi o mnie. Nawet jeśli ja doskonale to już rozumiem i dostrzegam, ile niepotrzebnej krzywdy wynika z obwiniania innych, to nie zrozumiem tego za innych.

To był piękny dzień, choć wieczorem opadł ciężarem na moje serce. Teraz tylko ode mnie zależy, co z tym ciężarem zrobię.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=JIgRcq8CrgU

2 marca 2024r.