Zasadniczo nie mieszam się w politykę. Uważam, że szkoda mojego czasu i zaangażowania, ale kiedy coś szczególnie mnie poruszy muszę dać upust uczuciom, zwłaszcza tym negatywnym. W przeciwnym razie przeradzają się one bowiem w „kanapowe zrzędzenie”, a tego już zupełnie nie znoszę. Przepraszam, jeśli popełniam w tekście błędy merytoryczne, mogą one wynikać chociażby z tego, co napisałam powyżej… zasadniczo nie mieszam się w politykę. Życzę, mimo wszystko, miłej lektury. Mam nadzieję, że dotrwacie do końca

Zapewne prawie wszyscy zdążyliśmy już się zorientować, iż nowe władze, nie tak dawno przez nas samych wybierane uprawiają tą samą politykę, co rządy poprzednie. Ktoś za chwilę powie, dajmy im czas toż to dopiero kilka miesięcy. Ano kilka, ale czy wierzycie, że Ci „nowi” będą bardziej „nasi” od poprzedzających? Może jestem nazbyt sceptycznie nastawiona, ale obserwując politykę „pro-obywatelską” naszego państwa tracę wiarę w kogokolwiek z rządzących.

Najpierw pojadę lokalnie, po Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji, monopoliście na lubelskim rynku. Mianowicie planowana podwyżka, która ponoć będzie kosztowała średnio zarabiające gospodarstwo domowe jakieś dodatkowe 60 zł rocznie, uzasadniana jest… i tu ciekawostka!... mniejszym zużyciem wody na mieszkańca. Jesteśmy więc karani za oszczędność. Jak mogliśmy? Przykręcać kurki, zmniejszać zużycie poprzez zakup energooszczędnych urządzeń (na marginesie, droższych od tych w wyższym stopniu energożernych), edukować dzieci - chociażby w zakresie korzystania z kranu podczas codziennych zabiegów higienicznych. Pytam raz jeszcze, jak mogliśmy?! Doprowadziliśmy wszak tym samym do pogorszenia ogólnej sytuacji spółki, gdzie Zgromadzenie Wspólników tożsame jest z Gminą Lublin. Przez zbytnią oszczędność zagroziliśmy dotychczasowym profitom, za co teraz musimy zapłacić. Trzeba było się zastanowić nim zaczęliśmy przykręcać. Pytanie tylko, co jeśli po wprowadzeniu nowych taryf nadal będziemy oszczędzać ze względu na kształtujące się w nas, widać samoistnie, proekologiczne postawy, bądź obawę przed zbyt wysokimi rachunkami? Kolejne podwyżki? A może poruszeni pogarszającą się sytuacją rodzimych włodarzy napełnimy wannę po brzegi raz i drugi, puścimy trochę wody lekkomyślnie, co by wrócić do stanu poprzedniego? Czy wtedy opłaty wrócą do obecnego poziomu? Odpowiedź na to pytanie pozostawię w domyśle, bo aż nazbyt jest oczywista.

A teraz globalnie, że tak powiem, o tym co w minioną środę zostało szeroko przedyskutowane na antenie Radia Eska Rock. Zmiany w przepisach dotyczących zwolnień i urlopów, pomiędzy którymi, zgodnie z uzasadnieniem przedstawiciela Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan można w zasadzie postawić znak równości. Bo człowiek na zwolnieniu to nie to samo co człowiek w pracy. Człowiek na zwolnieniu przebywa w domu, szpitalu, sanatorium, czy innej „placówce uzdrowiskowej”. Przebywa tam i podlega rekonwalescencji, która przypuszczalnie niedaleka jest od regeneracji, jakiej możemy doświadczać podczas urlopu. W związku z tym, za dni spędzone na zwolnieniu nie powinno przysługiwać nam prawo do urlopu, bo ostatecznie w danym roku kalendarzowym mniej żeśmy przepracowali. Proste, nie? Ale tylko dla pracodawców. Pracownikowi zapewne nie będzie do śmiechu, gdy się dowie, że w oczach pracodawcy przebywanie na zwolnieniu z powodu choroby to niemal wczasowanie. Oczywiście, jeśli są tacy (a wiem, że są), którzy urlop zwykli spędzać na własnej kanapie, z władzą w postaci pilota w jednym ręku i życiodajnym płynem w drugiej, to dla nich czas na zwolnieniu w zasadzie jest czasem wypoczynku. Choć i ci zapewne się zgodzą, że oglądanie telewizji, bądź serfowanie po Internecie przy akompaniamencie duszącego kaszlu, czy też rosnącej temperatury ciała przyjemne nie jest, by nie powiedzieć, że jest niemożliwe. No, ale cóż, Unia proponuje, pracodawcy ręce zacierają. Kolejny powód by nie podpisać wniosku urlopowego.
– Najwyższy czas zmienić przepisy tak, by pracownik, który przez pół roku był na zwolnieniu lekarskim, tracił połowę przysługującego mu urlopu – proponuje Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan. – Podobnie powinno być z kobietami, które w związku z ciążą coraz częściej przechodzą na wielomiesięczne zwolnienie lekarskie, później na urlop macierzyński, a wreszcie na skumulowany wypoczynkowy.
Czyli, jak w przypadku MPWiK-u, sami jesteśmy sobie winni. Myślę, że ciekawym pomysłem byłoby nakłonienie pracowników, aby przychodzili przez jakiś czas do pracy stale, niezależnie od stanu własnego zdrowia. Z katarem, kaszlem, gorączką i innymi zakaźnymi paskudztwami, oczywiście z obawy przed zmniejszeniem wymiaru przysługującego urlopu. Ciekawe, jak wypadłaby kalkulacja, gdyby zaczęli masowo zarażać jeden drugiego? A ciężarne dostawałyby przedwczesnych skurczy w pomieszczeniach biurowych, produkcyjnych halach i firmowych toaletach…

I jeszcze coś, czego doświadczyłam ostatnio regulując stałe płatności. W grudniu ubiegłego roku czytałam: „Jak wyliczył Money.pl, zmiana stawek VAT sprawi, że przeciętna czteroosobowa rodzina wyda 40 złotych miesięcznie więcej na swoje utrzymanie.” Nie licząc wydatków na artykuły codziennej potrzeby, które wszak stale ponoszę, wydałam kilka dni temu więcej niż dotychczas na „utrzymanie” córki w przedszkolu. Kilka złoty więcej na czesne, kilka na wyżywienie i kilka za zajęcia dodatkowe. To ostatnie szczególnie mnie poruszyło. Kiedy chciałam zapłacić za rytmikę dowiedziałam się bowiem, że miast 21zł, jak dotychczas muszę zapłacić 25. Bo zajęcia dodatkowe (zaznaczam, że na rytmikę chodzą wszystkie dzieci uczęszczające do przedszkola) dotychczas nieopodatkowane od stycznia br. opodatkowane są 23% stawką VAT. Cztery złote na samej rytmice. Rzeczywisty dowód na to, że szacunki Money.pl bynajmniej nie były przesadzone. Obawiam się, że były nawet nazbyt optymistyczne.

Czyli, jak widać na przykładzie opisanych pokrótce zmian wprowadzanych przez miłościwie panujące nam władze, polityka „pro” w naszym państwie jest stale w fazie rozkwitu. Pro-nierodzinna, pro-niezdrowotna, pro-nieekologiczna. Prawie tak, jak za każdym razem w przedwyborczych deklaracjach obiecują, prawie w tym samym kierunku, w jakim podąża większość ustawodawców państw zachodnich, wyrażających rzeczywistą troskę o dobro własnych obywateli i przetrwanie narodu. Prawie…, ale jak powszechnie wiadomo, „prawie” robi wielką różnicę.

(…)
Nie byłabym sobą, gdybym nie dodała, że w naszym ustawodawstwie napotykamy na rażący wręcz brak realnych i efektywnych (nie mylić z efektownymi;)) przepisów ułatwiających codzienne życie wielodzietnym rodzinom. Rodziny 4+, czyli posiadające troje dzieci i więcej, wciąż traktowane są jak zjawisko patologiczne, mimo iż powinny uchodzić za żywą inwestycję. Za kilkadziesiąt lat doprowadzi to do sytuacji, kiedy będzie nas musiała cechować troska nie tyle o utrzymanie seniorów, ile o przetrwanie w ogóle. Jednocześnie z rozrzewnieniem czytam przykłady, jak ten przytoczony poniżej:
Hiszpania od 36 lat stosuje wsparcie dla rodzin wielodzietnych, posiadają one kartę, dzięki której korzystają z ulg w transporcie publicznym, w opłatach za edukację, obniżenia cen wody dla rodzin wielodzietnych lub zwolnienie ich od podatku przy zakupie większego samochodu lub większego domu. Warunki rodziny trzeba badać racjonalnie dlatego np. Hiszpanie wychodzą z założenia, że „nie jest sprawiedliwe, aby samotna osoba mieszkająca na 50 metrach kwadratowych płaciła mniejszy podatek niż rodzina 5 – 6 osobowa mieszkająca w mieszkaniu o powierzchni 100 metrów kwadratowych.”
(źródło: „Polska rodzina a polityka prorodzinna państwa” - http://piotrbryla.salon24.pl/83025,polska-rodzina-a-polityka-prorodzinna-panstwa )

P.S. Wiem, że w Hiszpanii nie jest obecnie wcale tak różowo, bo podwyżki i cięcia od nowego roku, jak wszędzie. Ale chodzi mi tu o rozwiązania adresowane do rodzin wielodzietnych, stąd nawiązanie. A tak dokładnie, to chodzi mi o ideę, bo w politykę, jak już pisałam, zasadniczo się nie mieszam:)