Świętowanie urodzin to dosyć zabawna sprawa. Niby człowiek robi, co chce, a z drugiej strony częstokroć nie może robić tylko tego, co chce. Bo, na przykład, musi w tym dniu być w pracy, czy w szkole. Bo, tak jak ja rok temu, musi w tym dniu być na przeglądzie ze swoim młodzieżowym teatrem i pocieszać ich po niedostrzeżonym i niedocenionym przez jury występie. Bo, tak jak ja dzisiaj, musi pojechać po nagłośnienie pozostawione w restauracji, gdzie dzień wcześniej zagraliśmy koncert i dygać je po schodach, w górę i w dół.

Jestem po nieprzespanej nocy. Cudownej nocy. Nocy niezapomnianej, nocy bardzo chcianej, nocy stanowiącej powiew wszystkiego, czym karmię swoją duszę z upodobaniem. Nocy wypełnionej dźwiękami i spotkaniami, bliskością i czułością, uważnością. Nocy pełnej uśmiechu. Nocy, która zaczęła się lekką spiną, a zakończyła totalnym luzem. Nocy, w której padło wiele chcianych i potrzebnych słów. To była noc w dniu moich urodzin i prawie w tym dniu...:)

Włączyłam sobie Korteza "Od dawna już wiem" i wyję. Wyję do środka, ponieważ tuż obok, za ścianą, są nasze dzieci i wiem, że mogłyby mnie usłyszeć, że zaraz któreś z nich przyszłoby z jakąś sprawą niecierpiącą zwłoki i padłoby to niezręczne pytanie: "Dlaczego płaczesz?", a ja musiałabym przyznać, że tęsknię tak okrutnie... i one także zaczęłyby płakać. Dlatego wyję do środka.

Zrobiliśmy wczoraj niespodziankę mojej przyjaciółce. Odwiedziliśmy ją bez zapowiedzi, ponieważ... miała w tym dniu urodziny:)

Pamiętam, ile znaczył dla mnie pierwszy dzień wiosny dawniej, wiem, ile znaczy dla mnie teraz. To zgoła dwa odmienne światy, dwa odmienne spojrzenia i ja jakby zupełnie inna od tej z kiedyś...